Pierwsze dni zawsze są najciekawsze - wychodzisz na lotnisko - otacza cię kupa ludzi którzy nie mają pojęcia co do nich mówisz (równie dobry efekt pewnie osiągnęlibyśmy mówiąc po polsku... kto wie - może nawet lepszy) - więc ogólnie ganiamy z jednego punktu na lotnisku na drugi. W końcu stajemy przed bramką nr 1 (było ich tam 13) i wsiadamy do wskazanego autobusu (wcześniej wskazali nam 10 innych ale miejsce docelowe tego właśnie to stacja metra z której już sobie poradzimy - chyba). Reszta idzie już jak po sznurku... Jedziemy do centrum Pekinu - nosy obowiązkowo przy szybach - nie ma to jak nowe miejsce. Hotelik jak najbardziej nam odpowiada - angielski użyteczny - tzn idzie się dogadać co jest sporym sukcesem jak się w dalszej części podróży okaże. Pierwsza niespodzianka czeka w pokoju. Wyobrażenia łóżka zostaje mocno zachwiane - pod ściana stoi.. hmm no łóżko w sumie - tyle że kamienne. Na nim koce kołdry czy coś podobnego - ale po kilku noclegach okazuje się, że śpi się na tym zacnie.
Torby w kąt - bierzemy mapę i ruszamy obeznać się w okolicy. Odnajdujemy drugą stację metra - inna linia więc przydatna informacja i podobna odległość jak do linii którą przyjechaliśmy. W metrze ładnie po angielsku opisane co trzeba - zgubić się ciężko - pozostaje tylko się przyzwyczaisz do ludzi. Tzn do ich ilości rzecz jasna. Oni się gapią na nas - my na nich (obie strony mniej lub bardziej otwarcie). W spojrzeniach bardziej wyczuwa się ciekawość niż łowienie potencjalnego klienta. Chyba zaczyna mi się tu podobać.
Pierwszy posiłek - restauracyjka w jakimś bliżej nie określonym zaułku. Znajduje się menu z napisami po angielsku - i choć obsługa słowa z tego nie rozumie - zamówienie zostaje złożone - przyjęte - zrealizowane. I tu pierwsza niespodzianka. Zupa przyjeżdża jako drugie danie. I na dodatek jest to tak wielka micha że oboje ledwo dojadamy połowę.
Czas wskoczyć do łóżka i zasnąć naprawdę kamiennym snem.
Garść informacji:
HOTEL: INNer City, Beijing